Tak płyniemy

Jak odbieraliśmy jacht w Chorwacji

Jacht, który razem z South Sea Sail planowaliśmy kupić, cumował w Chorwacji. Podjęliśmy się zadania przeprowadzenia go do Grecji. Co mogło przebiec bez przeszkód, ale nie przebiegło. O tym w tym artykule.

Evelina, która miała wkrótce zostać Rafaelą, stała w marinie Baotic, w Trogirze. Przylecieliśmy do Splitu 16 grudnia wczesnym popołudniem. Zamówiliśmy Ubera i przejechaliśmy do Trogiru. Przejazd kosztował 60 kun, (około 35 złotych, więc nie najgorzej). Kierowca zaproponował, że zawiezie nas za 50 kun, jeśli zrezygnujemy z pośrednictwa Ubera. My tymczasem już zapłaciliśmy za pomocą aplikacji.

Marina po sezonie

W marinie panował specyficzny klimat. Jak to po sezonie. Nie było już żeglarzy. Jachty zacumowane na zimę już od jakiegoś czasu stały opuszczone. Sporo łodzi też wyciągnięto na brzeg. A przy nich uwijali się pracownicy. To właśnie czas przygotowań do kolejnego sezonu.

Pogoda w grudniu dla nas Polaków, przyzwyczajonych do chłodów, była jak marzenie. Choć niebo pochmurne, panowało kilkanaście stopni Celsjusza. Idealnie. Nie za ciepło, nie za zimno.

Marina Baotić

Jest!

Poszliśmy na pirs i jest! Stoi! Evelina! Weszliśmy na pokład. Rozejrzeliśmy się. Wyglądała nieźle. Miała nieco zarysowań we wnętrzu, pewne elementy były nieco zużyte. Nic dziwnego! W końcu pracowała przez cały sezon.

Jacht Evelina w porcie Baotić

Podróżniczka Alice

Zostawiliśmy bagaże i poszliśmy do miasta. Z mariny Baotic to około pół godziny spacerem. Akurat do Chorwacji przyjechała nasza znajoma z Hongkongu. Poznałam ją dwa lata temu w Indiach, w Rishikesh w szkole jogi. Alice już wtedy była w podróży dookoła świata. Rok temu przyjechała na kilka dni do Polski. Potem była w Islandii i obu Amerykach. A teraz wróciła do Europy i akurat znalazłyśmy się w jednym miejscu i czasie, w grudniu w Trogirze. Alice była już chyba wszędzie. Cztery lata w ciągłej podróży.  Korzystała z coachsurfingu. W niektórych krajach pracowała jako wolontariuszka. W Indiach uczyła się jogi, w Egipcie nurkowania, w Ameryce Południowej hiszpańskiego, a w Islandii jeździła konno. Stanowi idealny przykład, że podróże kształcą.

Agnieszka i Alice

Trogir jest miastem niezwykłym. Perełką. Labiryntem kamiennych, wąskich uliczek. Starówka wpisana została na listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Bez dwóch zdań zasłużenie. Teraz po sezonie atmosfera jest szczególna. Miasto, które latem kipi życiem, teraz zieje pustką.

Spędziliśmy kilka godzin z Alice i jej towarzyszem, gospodarzem z Coachsurfingu. Spacerowaliśmy po mieście, potem razem wróciliśmy na jacht. A kiedy już wieczorem ja i Marcin zostaliśmy sami, wzięliśmy puste plecaki i poszliśmy do pobliskiego supermarketu zrobić zakupy. Kolacja na jachcie, może i prosta, ale dla nas królewska. Retsina, oliwa, chleb, a w akompaniamencie stukot want.

Przygotowania do podróży

Nazajutrz przyjechał Christos z South Sea Sail. Razem przeprowadziliśmy odbiór łódki. Wcześniej został sporządzony dokładny survey. Jest to dokument, przygotowany przez niezależnego specjalistę, szczegółowo opisujący stan jachtu. Mieliśmy więc świadomość wad i zalet Eveliny, i dlatego teraz odbiór mógł być nieco bardziej pobieżny. Trwał kilka godzin.

Silnik? Działa. Odbijacze? Osiem. Liny po 30 metrów? Cztery. Plotter? Dobry. Winda kotwiczna? Sprawna. Butla z gazem? Nie ma,  ale została przyniesiona. Akumulatory? Naładowane. Kabestan? W porządku. Platforma kąpielowa? Opuszcza się i podnosi łatwo. Żagle? Nowe, w tym roku wymienione.

Christos i Marcin oglądają tratwę ratunkową

Zdawało się, że wszystko jest pięknie, jednak nie sądź po pozorach. Ale o tym później.

Byliśmy już prawie gotowi do drogi. Musieliśmy jeszcze poczekać na ubezpieczenie, co trwało kilka godzin. I w końcu razem z Christosem ruszyliśmy do Splitu.

Odprawa graniczna

W Splicie mieliśmy dokonać odprawy granicznej. Christos popłynął jako nasz przedstawiciel.

Siedzieliśmy w kokpicie. Jedliśmy ciasteczka.

-Ciekawe, czy urząd będzie otwarty – zastanawiał się Christos.

-Dlaczego ma być zamknięty? Jest godzina 13, wtorek – Marcin na to.

-Bo jesteśmy w kraju śródziemnomorskim – zaśmiał się siarczyście Christos. – Tu nigdy nie wiadomo, czy będzie otwarte.

Wtedy przypomniały mi się wakacje na Eginie w Grecji. Nigdy nie potrafiłam przewidzieć, czy sklep, do którego idę, będzie działał. Jako klientka nie byłam zachwycona, ale potrafiłam docenić ten luz w podejściu do życia.

W Splicie zostaliśmy na jachcie, a Christos poszedł zająć się formalnościami. Musiał przedstawić nasze dokumenty tożsamości, listę załogi, uprawnienia żeglarskie skipera, czyli Marcina, dokumenty rejestracyjne jachtu, ubezpieczenie.

My tymczasem zajęliśmy się przygotowaniem obiadu. Z pierwszym obiadem na jachcie jest jak z pierwszą randką. Panna jeszcze dorodna, nie nadgryziona zębem czasu. Kawaler jeszcze chętny, nie ma dość bujania się. Efektem tej wzajemnej fascynacji było curry z dynią i cieciorką. Jedno z nas jest wegetarianinem. A mówiąc ściślej, wegetarianką.

Nasz pierwszy obiad

Pół godziny później wrócił Christos z dokumentami. Co może się stać, kiedy masz ważne dokumenty na jachcie? Mogą ci wypaść za burtę. Wypadły? A wypadły! Akcja wyławiania, kiedy Christos z bosakiem biegł wzdłuż nabrzeża, była niemal równie emocjonująca jak późniejsza akcja suszenia.  Szalenie niepewna wyniku, a jednak zakończona sukcesem. Tu cię mam, prawo Murphiego!

Christos wyławia dokumenty

Na Dubrownik!

Po załatwieniu formalności granicznych Christos został na brzegu, a my we dwójkę popłynęliśmy w kierunku Grecji. Teraz, kiedy Evelina została wyrejestrowana, należało opuścić Chorwację jak najprędzej, najlepiej bez zawijania do portu. Musieliśmy jednak zatrzymać się na chwilę w Dubrowniku (w pewnym sensie nielegalnie), żeby nabrać paliwa.

Wiatr mieliśmy cały czas z dziobu. Płynęliśmy więc na silniku całą noc i około 10 rano byliśmy już pod Dubrownikiem. Wybraliśmy się do prywatnej mariny ACI. Okolica tam przepiękna! Przepływa się pod mostem do długiej, wąskiej, malowniczej zatoki. Uwaga na czerwoną boję! W zatoce jest dość szeroki pas płycizny.

Dubrownik

Nabraliśmy paliwa za 100 Euro. Wydawało się, że właśnie tyle, ile mniej więcej zużyliśmy w czasie drogi z Trogiru do Dubrownika. A kiedy odbieraliśmy łódź, wszystko wskazywało na to, że bak jest pełny. Zagadka? Prawdopodobnie wskaźnik nie był sprawny. Ale o tym w kolejnym artykule.

Najnowsze wpisy