Wyruszyliśmy z Trogiru 17 grudnia. Zatrzymaliśmy się na chwilę w Splicie, a 18 grudnia dotarliśmy do Dubrownika. Wszystko przebiegało sprawnie i zgodnie z planem. Do czasu… O tym w tym artykule.
Ponieważ wiatr wciąż był niesprzyjający, płynęliśmy na silniku. Ustaliliśmy wachty. I tak co kilka godzin zmienialiśmy się w kokpicie. Płynięcie non stop w dwie osoby nie należy do najłatwiejszych, ale cóż poradzić. Jak trzeba to trzeba!
Zachód słońca za Dubrownikiem
Agnieszka w czasie nocnej wachty
Czasem coś nie działało, czasem coś nawaliło. Ale nic znaczącego. Chwilami gasło zielone światło na dziobie. Zdarzyło się, że wyłączył się autopilot. Było dobrze, ale jak już napisaliśmy, do czasu…
Huston, mamy problem!
Przepływaliśmy wzdłuż wybrzeży Albanii, kiedy o 3 w nocy przejęłam wachtę. Zadowolona i pełna werwy rozsiadłam w kokpicie z herbatą w ręku, kiedy nagle silnik zgasł. Marcin wyskoczył z kajuty jak oparzony. Próba odpalenia jedna, druga. Nic!
Myślę sobie: na pewno zaraz zapali. Odpocznie, odetchnie i ruszy. I rzeczywiście! Po chwili silnik załapał. Moja duma z powodu znajomości silników dieslowskich nie trwała jednak długo. Wkrótce bestia znowu zgasła. I wtedy któreś z nas spojrzało na wskaźnik paliwa. Zero.
Wyciek? Nie wygląda na to. Za dużo pali? Hm… Jedyne wyjaśnienie – w Trogirze bak nie był pełny.
Pozostało nam, mimo niesprzyjających wiatrów, rozwinąć żagle i halsować. Tak też zrobiliśmy.
U wybrzeży Albanii
40 wezłów? Tak płyniemy!
Wiatr był coraz silniejszy. Czasem ponad 40 węzłów, choć zwykle około 30. Duży fragment drogi przepłynęliśmy na zrefowanych żaglach. A potem przyszła burza z piorunami. A potem przyszło coś jeszcze gorszego – flauta. Kompletny brak wiatru.
Jak to mówią, uważaj o czym marzysz, bo może się spełnić. Podobnie, uważaj na co narzekasz, bo może być gorzej.
Byliśmy umówieni z mieszkającym na Korfu kuzynem Christosa, Yannisem. Obiecał zaholować nas do portu. Pozbawieni silnika, sami nie wpłynęlibyśmy do środka. Zwłaszcza, że przed wejściem jest wąski kanał.
1,5 węzła…
Tymczasem wiatr zdechł. Zatrzymaliśmy się około 12 mil przed portem i ani rusz! Zadzwoniliśmy do Yannisa, poprosiliśmy, żeby wziął samochód i podjechał z paliwem do zatoki, obok której staliśmy. Tak, wciąż staliśmy! Nawet podpłynięcie do brzegu okazało się wyczynem. Zajęło nam 2 godziny.
Przy okazji ujawniła się kolejna wada. Bez silnika nie mogliśmy opuścić kotwicy tak jak się to zazwyczaj robi. Chcieliśmy więc użyć kabestanu. Tylko że winda kotwiczna się zablokowała. Podwiązaliśmy linę i opuściliśmy kotwicę ręcznie.
Marcin wsiadł do pontonu, podpłynął do brzegu, gdzie z czterema baniakami paliwa czekał kuzyn Christosa.
Wlaliśmy paliwo. Z niepewnością włączyliśmy silnik i… cisza.
Co robić?
Połączyliśmy się Whatsappem z Teo, wspólnikiem z firmy. Theodoros jest inżynierem, pracował swego czasu przy budowie statków. Marcin podejrzewał, że to zapowietrzenie systemu paliwowego, ale mimo prób odpowietrzenia silnik nadal nie działał. Teo podpowiedział, że to może być zapowietrzenie układu wysokiego ciśnienia. Marcin poluzował nakrętki przewodów wysokiego ciśnienia, a ja kręciłam silnikiem aż zaczęło wypływać czyste paliwo. Udało się! Silnik odpalił.
Marcin i silnik
Nazajutrz rano dziarsko przystąpiliśmy do śniadania. Ponieważ panowała wilgoć, a my wcześniej dla oszczędności akumulatorów, wyłączyliśmy lodówki, większość prowiantu nam spleśniała. Ale nie mogę narzekać! Fasolka z puszki to prawie śniadanie po angielsku.
Śniadanie w zatoce Kalamionas
U celu
No i ruszyliśmy do portu! Przepłynęliśmy w zimnym deszczu tę ostatnią godzinę. Przed portem wypłynął nam na spotkanie Yannis i pilotował do portu. Zacumowaliśmy. Yannis podprowadził samochód dostawczy, na którym miał 10 baniaków z paliwem. Ich zawartość przelaliśmy do baku, używając dość interesującego systemu, opartego na ręcznej wiertarce, zasysającej paliwo.
Płyniemy w deszczu
System pompowania z baniaka
My i jacht
Według planu mieliśmy dopłynąć do Lavrio. Ale powiedz panu Bogu, jakie masz plany… Z powodu kłopotów z silnikiem, dopłynęliśmy do Korfu później niż zamierzaliśmy. W dodatku pogoda się psuła. Na kolejne dwa dni zapowiadano sztormy. A do Wigilii zostały już tylko trzy. Obiecaliśmy rodzinie, że wrócimy na Święta. Zostawiliśmy więc jacht na Korfu i polecieliśmy do Aten. Tam spotkaliśmy się z Teo i Christosem. Pogadaliśmy, zjedliśmy razem kolację. I następnego dnia wróciliśmy do Warszawy.
A potem? A potem to już katastrofa…