Tak płyniemy

Katastrofa

Boże Narodzenie nasza łódka spędziła w porcie na Korfu, smagana wiatrem, opluwana deszczem. To był dopiero początek jej nieszczęść, które zakończyły się w sposób dla niej najtragiczniejszy. O tym w tym artykule.

Droga do Lavrio

Wróciliśmy na Święta do Polski. Tymczasem Christos i Teo zorganizowali załogę. Do Lavrio miało ją przeprowadzić dwóch skiperów, którzy wzięli do towarzystwa jeszcze dwie osoby. Załoga wypłynęła z Korfu 28 grudnia.

Na początku wszystko przebiegało sprawnie. Przepłynęli Kanał Koryncki. I ruszyli w kierunku Aten.

Zapytaliśmy na Whatsappie, jak tam nasza łódka. Świetnie, opowiedział Teo, zbliża się już do Aten.

Telefon od Christosa

Niewiele później siedzieliśmy spokojnie w ciepłym mieszkaniu, wdychając zapach choinki i dojadając resztki świątecznego sernika, kiedy Marcin przeglądając Internet, bąknął: Patrz, w Grecji jakiś jacht miał wypadek. Może nasza łódka? Zaśmiał się, a ja zaśmiałam się mu do wtóru. Taki był przecież wesoły, świąteczny nastrój.

Został on przerwany telefonem od Christosa.

– Hi, Christos! All good? – rzucił do słuchawki Marcin.

– Nothing is good – usłyszał.

Znowu silnik!

30 grudnia załoga była już pół mili od portu w Lavrio. Zapewne oddychali z ulgą, że koniec i mogą szykować się do Sylwestra, kiedy silnik zgasł. Tym razem to nie  brak paliwa, ale najprawdopodobniej zanieczyszczenia w układzie paliwowym. Podjęli próbę obejścia filtrów przez podłączenia przewodu paliwowego bezpośrednio do pompy wtryskowej. Udało się, ale na chwilę. Silnik zgasł już ostatecznie. 

Walka

Załoga poprosiła port o wysłanie holu. Port jednak odmówił. Pogoda zaczęła się psuć. Uznano, że warunki nie są odpowiednie do takiej akcji.

Nasi partnerzy zorganizowali prywatny hol. To jednak trwało, a pogoda z każdą chwilą była gorsza. Cztery razy próbowano podjąć łódkę na hol, ale wszystkie cztery liny się zerwały.

To wszystko trwało 16 godzin. Najgorsza była noc. Załoga sztormowała, użyła dryfkotwy, aby spowolnić dryf jachtu.

Tymczasem genua się porwała. Wiatr sięgał 10 w skali Beauforta. Kapitan wezwał pomoc, aby oddać zmęczonych pasażerów.

Do jachtu podpłynął statek handlowy, żeby odebrać część załogi. Ale ponieważ fale były wysokie, jacht się chybotał, o burtę statku złamał się maszt.

Ujęcia z akcji ratunkowej można zobaczyć na Youtube.

Przegrana

Brak silnika i złamany maszt to już naprawdę katastrofa. Kapitan jachtu został ostatecznie podniesiony przez helikopter, a jacht został sam na kotłującej się wodzie. I to był ostatni moment, kiedy go widziano.

Nie wiadomo, co się stało z łódką. Zapewne zawiało ją gdzieś w kierunku Afryki.

Co dalej?

Sylwester 2019 minął pod znakiem katastrofy. Oby nie było prawdą, że jaki Nowy Rok taki cały rok, bo my siedzieliśmy smętnie patrząc w dal.

Kiedy 2 stycznia połączyliśmy się z Christosem na Skypie, aby omówić sprawę łódki, jego twarz pojawiła się na ekranie i usłyszeliśmy entuzjastyczne: Happy New Year!

Zaniemówiliśmy.

– Happy? Really?

– Happy, happy! – odpowiedział Christos. – The yacht problem is something to sort out and we’ll do it. More important to be happy.

Podobno my Polacy jesteśmy zbyt serio. I może coś w tym jest? Ale dla nas to dorobek życia. Trudno nam było myśleć o tym lekko.

A Christos i Teo to biznesmeni. Jak mówią, takie rzeczy czasem się na wodzie zdarzają. Trzeba to ogarnąć. Zadbać o zwrot z ubezpieczenia i patrzeć dalej w przyszłość.

Zapewnili, że nasz wkład jest bezpieczny. Jeśli chcemy zrezygnować, zwrócą nam pieniądze. A jeśli nie, znajdziemy inną łódkę. Zrezygnować? Znajdziemy inną łódkę. Happy New Year!

Najnowsze wpisy